wtorek, 27 maja 2014

"SOSNOWE DZIEDZICTWO" MARIA ULATOWSKA

"Gdzie Noteć wpływa do jeziora Gopło"*

"Sosnowe dziedzictwo" Marii Ulatowskiej to powieść, która teoretycznie powinna mi się spodobać. Ostatnio (nie wiem czym wytłumaczyć to zjawisko) porzuciłam horrory, reportaże i powieści o zombie, na rzecz powieści obyczajowych, rodzinnych sag i sielsko - anielskich opowiastek. Właśnie do dwóch ostatnich zaliczyłabym "Sosnowe dziedzictwo". 

Niezbyt duża objętościowo książeczka (296 stron) opisuje historię Anny Towiańskiej, która stała się szczęśliwą dziedziczką dworku o nazwie Sosnówka, w sennym miasteczku Towiany. I to właśnie najbardziej urzekło mnie w tej książce. Towiany znajdują się bowiem na KUJAWACH, moich ukochanych KUJAWACH! :) Muszę przyznać, że autorka pięknie opisała to miejsce, niczym krainę z marzeń, uroczą, wręcz magiczną. Jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi, tak właśnie postrzegam swoje miejsce zamieszkania. Poza tym, to bardzo ciekawe uczucie czytać o miejscach, które się doskonale zna. Akcja książki dzieje się również w Bydgoszczy, autorka ponadto wspomina wiele istniejących miast i miasteczek. To świetne, tym bardziej, że Maria Ulatowska opisała te miejsca w ładny, malowniczy sposób.

Akcja książki rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Pierwsza jest, rozpoczynająca się w czerwcu 2009 roku historia Anny, która pojawia się w Towianach, jako dziedziczka dworku. Druga zaś ciągnie się od sierpnia 1944 roku. W Warszawie wybucha powstanie, dwoje młodych ludzi zostaje rozstrzelanych przez Niemców, osieracając noworodka - maleńką dziewczynkę. Tutaj rozpoczyna się opowieść o rodzinie Anny, o wszystkich wydarzeniach, które doprowadziły do tego, że w 2009 roku stanęła u bram Sosnówki. 

Przyznaje, że lepiej czytało mi się rozdziały, które działy się w przeszłości. Były po prostu ciekawsze, więcej się działo, interesowały mnie losy bohaterów. Oddaje również Marii Ulatowskiej honor : w jednym akapicie precyzyjnie opisała losy polskich emigrantów,którzy uciekli po wojnie do Stanó Zjednoczonych. W kilku zdaniach w bardzo celny sposób zawarła życie trzech pokoleń. Bolesne, ale jakże prawdziwe. 

Tyle o plusach. 
Jak wspominałam na wstępie, książka mogłaby mi się spodobać. Dlaczego jest inaczej? Otóż główna bohaterka, Anna, nie ma w sobie nic, co mogłoby dłużej zatrzymać przy niej myśli czytelnika. Ona po prostu jest, bo jakiś bohater być musi. Nie przyciąga uwagi, nie fascynuje. W połowie książki stwierdziłam, że Anna guzik mnie właściwie obchodzi, wolę czytać o historii jej rodziny.  
Jest również coś, co niesamowicie mnie irytowało w tej bohaterce. Otóż pani Malinka, prosta kobieta,która zaoferowała jej pomoc przy sprzątaniu, mówiła gwarą popełniając przy tym mnóstwo błędów gramatycznych. Oczywiście Anna - wielka pani polonistka z Warszawy - nagminnie ją poprawiała, irytowała się jej sposobem mówienia, obiecała sobie, ze jeszcze nauczy ją mówić poprawnie. No kurwica mnie bierze,jak coś takiego widzę/słyszę! Prosty lud jest niesłychanie fascynujący i ma w sobie więcej mądrości życiowej niż masa bucowatych pseudointelektualistów, do których należy niestety również Anna. "Prostota nie snobstwo szacunek budzi", cytując Molestę. Wielki minus dla Anny. I dla wszystkich ludzi, którzy myślą podobnie. 
Jedno się jej chwali - kocha zwierzęta. Pies, który przyplątał się pod jej dom, od razu ukradł Annie serce. 

Reszta bohaterów "akcji teraźniejszej" jest równie mdła jak Anna. Znikają po kilku chwilach od odłożenia książki na półkę. Są tak nijacy, przeciętni. Wszyscy tacy sami. 

To również jest minus. Nawet w Wilkowyjach, gdzie wszystko układa się wyśmienicie możemy spotkać takie mendy jak wójt i Czerepach. W Towianach nie. Anna ma taki urok osobisty, że wszyscy chcą jej pomagać, są dla niej mili i uprzejmi. Sami przyjaciele. Ymh. .. Akurat, nie u nas :)

Książka nie jest mega wielką porażką. Rozdziały toczące się w przeszłości są całkiem przyjemnie do przyswojenia, chociaż historia rodziny Anny jest - jakby nie patrzeć - tragiczna. Te właśnie rozdziały sprawiły mi dużą przyjemność. Annę natomiast wywaliłabym z tej książki bez mrugnięcia okiem. Powieść napisana jest łatwym językiem, czytając nie trzeba się właściwie wysilić na odrobinę myślenia, historia sama wchodzi nam do głowy.
Poza tym niewątpliwym plusem lektury, szczególnie dla osób zapracowanych i takich, które nie mają zbyt dużo czasu, jest fakt, że książkę można przeczytać w jedno popołudnie. 

Maria Ulatowska napisała jeszcze dwie powieści, będące kontynuacją "Sosnowego dziedzictwa". Nie wiem, czy chcę je czytać, chociaż leżą na mojej półce. 

PS KUJAWY SĄ PIĘKNE! :)

K.K. 

*28


PS 2 Gorące pozdrowienia dla studenta z wsi spod Mogilna! :)
 Recenzja bierze udział w wyzwaniu :"Polacy nie gęsi"

poniedziałek, 19 maja 2014

"PÓŁ ŻYCIA" JODI PICOULT

Luke Warren jest naukowcem. Zajmuje się badaniem wilków, ich życia, zachowań i funkcjonowania. Również w środowisku naturalnym. Będąc mężem i ojcem decyduje się na wyprawę, która wprawia jego żonę w przerażenie ; zamierza udać się w głąb kanadyjskiego lasu i spróbować dołączyć do watahy. Gdy po dwóch latach z niego wychodzi, zostaje bohaterem, celebrytą i gwiazdą mediów. Wszyscy widzą w nim nieustraszonego naukowca, któremu udało się ujarzmić dzikie zwierzęta. Zupełnie inaczej sprawę postrzega jego żona. To ona widzi, jak Luke budzi się przerażony w nocy, jak kieruje się instynktem bardziej niż uczuciami, jak jego pasja wpływa na rozkład ich rodzinnego życia. 
Osiemnastoletni syn Luke'a, Edward, wyjeżdża do Tajlandii, zostawiając tylko krótki list pożegnalny dla matki. Wkrótce Luke'a zostawia również żona, Georgia. Jedyną członkinią rodziny, która rozumie i podziela jego miłość do wilków jest nastoletnia córka, Cara. 

Książka rozpoczyna się w momencie, gdy Luke i Cara mają wypadek samochodowy. Ona ląduje w szpitalu z złamanym barkiem i kilkoma innymi obrażeniami, on trafia na OIOM. Lekarze określają stan Luke'a jako wegetatywny. Była żona nie może decydować o jego zdrowiu, córka jest niepełnoletnia. Do domu musi wrócić Edward, który opuścił Amerykę po nieprzyjemnym incydencie z ojcem. 

Historia rodziny Warren'ów jest opowiadana z perspektywy każdego z jej członków (głos zabierają również osoby postronne, ale głównymi narratorami są Warrenowie).  Przemawia nawet Luke, przykuty do szpitalnego łóżka. Jego rozdziały poświęcone są wilkom, wspomnieniom z czasów, gdy przebywał z nimi w ich  naturalnym środowisku, gdzie dawał się gryźć, marzł i chorował, by w końcu przyjęły go do stada. 
Muszę przyznać, że historia opowiadana z perspektywy Luke'a była dla mnie najbardziej interesująca, jego opowieści o wilkach pochłonęły mnie bez reszty. To fascynujące stworzenia. Pochłonęła mnie jego pasja, zaczęłam go podziwiać. Zupełnie tak, jak ludzie, którzy znali go jedynie z przekazów medialnych.

Między Carą i Edwardem zaczyna się walka o możliwość decydowania o losach ojca. Syn chciałby zakończyć jego wegetację zgodnie z wolą, którą Luke wyraził gdy Edward miał 15 lat oraz pozwolić na transplantację jego narządów (o woli Luka ma świadczyć znaczek wydrukowany na prawie jazdy). Córka nie może tego zaakceptować. Zaczyna walczyć o możliwość decydowania o losie ojca, mimo iż jest niepełnoletnia. Jej zdaniem Luke cenił życie tak bardzo, że nigdy by się nie poddał. Cara jest zrozpaczona,chce dać ojcu szansę. Mówi o rozwoju medycyny, o przypadkach, gdy ludzie budzili się ze śpiączki.

Książka podejmuje ważne tematy. Stanowi świetny portret rozpadającej się rodziny, której członkowie mieli zupełnie inne priorytety, bardzo się od siebie różnili. Nie skreśla jednak uczuć kłębiących się w ich głowach, przywiązania, wspomnień i poczucia przynależności. Ponadto podejmuje z czytelnikiem polemikę: co Ty byś zrobił? Jaki jest Twój stosunek do eutanazji,  sztucznego podtrzymywania przy życiu, transplantacji narządów? 
Ponadto poprzez postać Georgie, byłej żony Luka pokazuje dylemat matki. Po stronie którego dziecka stanąć? Jak pokazać im, że kocha się oboje tak samo? I co zrobić, gdy w grę wchodzą również dzieci z nowego małżeństwa?

Jodi Picoult pokazuje, jak wielki wpływ na życie człowieka mają wydarzenia z przeszłości, nie tylko te traumatyczne, również miłe i przyjemne. Jak rodzeństwo,mimo wielu nieporozumień i pozornej nienawiści może złapać się za rękę i przejść przez trudne wydarzenia razem.

Jak przyznaje sama autorka, postać Luke'a Warrena została zainspirowana prawdziwym badaczem wilków, który spędził dwa lata w lasach Dakoty Północnej, gdzie udało mu się dołączyć do watahy. Pierwowzór Luke'a nazywa się SHAUN ELLIS i wygląda tak: 




Jeżeli zainteresowała Was ta nietuzinkowa postać, możecie zajrzeć do książki wydanej w Polsce, w której Ellis opowiada o swojej niezwykłej pasji i dokonaniach. 
Okładka wygląda tak:
O książce możecie przeczytać TUTAJ

A po wpisaniu jego nazwiska na youtube odnajdziecie masę filmików i wywiadów.


Pisząc ten tekst i przeglądając m. in. notkę o autorce, zauważyłam, że Jodi Picoult ma dzisiaj urodziny! 

STO LAT JODI !!!


Rekapitulując, "Pół życia" to kawał świetnej powieści obyczajowej. Polecam każdemu miłośnikowi gatunku. 

K.K.

piątek, 16 maja 2014

"MORELOWY SAD" AMANDA COPLIN

Amanda Coplin
Morelowy Sad
Black Publishing
liczba stron : 488
Wołowiec 2014
Dwie nastoletnie dziewczyny, obie brzemienne, uciekają od stręczyciela, który zamienił ich życie w piekło. Spokój znajdują na ziemi Williama Talmadge'a, sadownika, wiodącego samotne życie wśród owocowych drzew. Tak mniej więcej rozpoczyna się kolejna książka z serii kaszmirowej wydawnictwa Black Publishing, którą ostatnio miałam przyjemność przeczytać.

Gdy William Talmadge był małym chłopcem, jego ojciec zginął w kopalni. Matka, właściwie nie podając powodu, wyrusza wraz z nim i jego siostrą Elsbeth w długą podróż. Po wielu dniach - głównie wyczerpującego marszu - trafiają do doliny. Jest 1857 rok. 
Początkowo nie było tam praktycznie nic - dwie marne jabłonki i chata, która stała się ich domem. Z czasem Talmadge, jego matka i siostra odnaleźli w dolinie spokój. Zaczęli uprawiać warzywa, poczuli się jak u siebie. Rodzinna sielanka nie trwała jednak długo. Po niespełna trzech latach matka Williama zmarła na płuca. "Jesienią 1864 roku Talmadge zachorował na ospę i omal nie umarł [...] w 1865 roku, Elsbeth  poszła do lasu za polem nazbierać ziół i nie wróciła*". Talmadge nie dowiedział się, co stało się z siostrą. Jej zniknięcie rzuciło się jednak długim cieniem na reszte jego życia. Od tego momentu William samotnie uprawiał swoje drzewa, pielęgnując je i zatracając się zupełnie w swojej pasji. 

Życie Tamladge'a zmieniło się w momencie, gdy pojawiły się w nim dwie nastolatki. Obie brudne, przestraszone, nieufne jak dzikie zwierzęta. Nie zbliżały się do niego. Nocowały na drzewach, w trawie. On natomiast zaakceptował ich obecność na swojej ziemi. Chciał im pomóc. Wystawiał na ganek jedzenie, po które przychodziły, zachowując powściągliwość i unikając zbędnego kontaktu. Między mężczyzną i dziewczynami zrodziła się więź, której nie można określić jednym słowem. Zaufanie? Przyzwyczajenie? Względne poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji? Nie wiem. Chociaż prawie ze sobą nie rozmawiają, przyzwyczajają się do swojej obecności. On akceptuje Dellę i Jane, one próbują przywyknąć do niego. Pewne jest to, że pojawienie się dziewczyn sprawi, iż życie Talmadge'a obierze zupełnie inny kierunek.


"Morelowy Sad" to debiut Amandy Coplin. Urodzona w 1980 roku autorka stworzyła dojrzałą, zaplanowaną w najmniejszym szczególe i dokładnie przemyślaną powieść. 

Drodzy czytelniczy, niech nie zwiedzie Was urocza, sielska okładka, nasycona ciepłymi barwami. Książka nie jest kolejną opowieścią o tym, że zagubione duszyczki - w tym przypadku nastolatki Jane i Della - odnajdują radość i harmonię wśród idyllicznego, kojącego krajobrazu, gdzieś w  dolinie. Nic z tych rzeczy. Historia jest o wiele bardziej skomplikowana i wsiąka w najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy, w których strach przegrywa z potrzebą istnienia a miłość budzi się jako maleńki płomyk, by osiągnąć rozmiar olbrzymiego ogniska.  

Amanda Copiln stworzyła książkę, która niesie ze sobą olbrzymi ładunek emocjonalny, chociaż napisana jest dość powściągliwie i bez zbędnego patosu. Losy bohaterów powieści oraz oni sami dysponują całą gamą uczuć, od tych najgłębszych i najpiękniejszych po trudne, które ciężko przyswoić. Amanda Coplin stawia tezę, że czas nie leczy ran, tylko przyzwyczaja do bólu. Jej bohaterowie próbują z nim żyć, zagłuszyć go lub zastąpić innym uczuciem. Pragnieniem zemsty albo bezinteresowną, gorącą miłością. W powieści przeszłość odgrywa olbrzymią rolę, kształtuje bohaterów, którzy nie mogą się od niej uwolnić. Wraca do nich po latach z wielką siłą, z którą nie umieją walczyć. Muszą się poddać, zrobić to, co do nich należy. 

To opowieść o poświęceniu i całkowitemu oddaniu się komuś innemu, o tym, że praca, trud i wysiłek nie idą na marne. A przede wszystkim, "Morelowy Sad" to opowieść o przywiązaniu, tak ogromnym, że przetrwa każdą przeciwność losu. 

Gorąco polecam. Znakomita książka! 

K.K.

* s. 21

Za książkę dziękuję mojemu kochanemu mężowi! 

czwartek, 8 maja 2014

"STO IMION" CECELIA AHERN

"I o tym właśnie powinniśmy pisać. O anonimowych bohaterach*"

Cecelia Ahern to irlandzka pisarka, którą większość czytelników zna jako autorkę bestsellera "PS Kocham Cię". Ja do fanek książki nie należę z bardzo prostego powodu - nie czytałam jej. Oglądałam natomiast film na podstawie powieści. Nie o tym jednak chciałam pisać :)

Muszę przyznać, że fabuła "Stu imion" jest całkiem intrygująca. Kitty Logan poznajemy w trudnym dla niej okresie. Dziennikarka doznaje samych porażek, zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. Oskarżając na antenie pewnego człowieka o potworności, których nie zrobił, skazała się na potępienie mediów, zawieszenie w obowiązkach służbowych i porażkę w sądzie kosztującą stację telewizyjną setki tysięcy euro. Facet ją zostawia, matka uważa, że przyniosła wstyd rodzinie. A najgorsze jest to, że umiera Constance  jej przyjaciółka i mentorka, redaktor naczelna pisma, w którym pracuje Kitty. Bohaterce wszystko się wali, jej świat jest w rozsypce. Dostaje jednak pewną szansę - ma napisać artykuł, nad którym pracowała Constance. Nie będzie to jednak łatwe zadanie, bo jedyną podpowiedzią jaką otrzymuje, jest lista stu nieznanych nikomu osób. Czas goni, materiał ma ukazać się w numerze czasopisma poświęconemu zmarłej naczelnej, Kitty zaś nie wie, co łączy wszystkich ludzi z listy. Nie ma pojęcia gdzie mieszkają ani jak się z nimi skontaktować. Czas zaczyna uciekać...

Kitty jest moim zdaniem postacią bezbarwną i nieciekawą. Jej wątek - chociaż główny - interesował mnie najmniej ze wszystkich. Chciałam raczej dowiedzieć się, co kryją w sobie osoby z listy Constance, jak wygląda ich życie, jakie mają tajemnice. Kitty odnajduje sześć z stu osób. Każda z nich jest na swój sposób ciekawa, każda ma swoją historię, o każdej warto mówić. 

"Sto imion" odebrałam bardzo pozytywnie. Książka ma dość prosty przekaz, chociaż bardzo trafny i prawdziwy. Ostatnio powodem do refleksji i kilku dyskusji stał się dla mnie osobnik o wdzięcznym pseudonimie Trybson, który pojawił się w programie Kuby Wojewódzkiego. Gość "zabłysnął" w reality show, który opierał się na seksie, alkoholu i imprezach. To skłania do zadumy i w sumie jest bardzo mocno związane z tematyką książki Cecelii Ahern. 

Przecież współczesne media osiągnęły kompletne dno! W telewizji promuje się tego typu gości, w talk show dziewczyny opowiadają o tym, jak straciły cnotę a najbardziej poczytnymi dziennikami w kraju są gazety, gdzie nagłówki brzmią :"Krwiożercza lampka nocna ugryzła mnie w dupę!". Promuje się ludzi, którzy nie reprezentują żadnych wartości, są nijacy, mdli, zupełnie niepotrzebni w mediach. O tym również - chociaż pośrednio - jest ta książka. Constance dostrzegła, że wśród nas pełno jest bohaterów, którzy w swoim zwykłym życiu robią rzeczy niezwykłe. Córka, opiekująca się matką po wylewie, jednocześnie dającą radość kobietom w szpitalach, robiąc im fryzury i makijaże. Jędrek Wysocki (Polak!), przyleciał do Irlandii szukać szczęścia, jednak po kilku latach stracił pracę. Teraz  ma zamiar pobić z przyjacielem rekord Guinnessa. Archie o trudnej przeszłości, próbujący znaleźć nowy sens życia.  I jeszcze inni... 

Rapował o tym Eldo, w świetnym kawałku "Miasto gwiazd" : 

"Łobuziaki, które miały siłę poukładać i ogarnąć się
Gdy nowe życie się pojawia
Kobieta, która sama z wszystkim się zmaga
To zbyt zwykłe by bić dla niej brawa
Gwiazdy, nie zobaczysz ich w reklamach
Ich czerwony dywan często jest w plamach
Bez sztucznego śmiechu i udawanego płaczu
Akcja, ale bez kamery i make-up'u". 


Książka - również pośrednio dotyka innego problemu współczesnego świata. Wszechobecny konsumpcjonizm, pogoń za sukcesem, sprzedawanie znajomych dla osiągnięcia własnych korzyści (Ci, którzy przeczytali książkę, będą wiedzieli co mam na myśli, pisząc "Richie"). Wyścigi z czasem, ciągła gonitwa za zyskiem, dążenie do celu po trupach. Świat jest chory, świat oszalał. 
"Jednak tam, gdzie w grę wchodzą ludzie, czasem praca musi przestać być pracą i musi zwyciężyć czynnik ludzi**". 

Wracając do tematu: książkę polecam wszystkim, lubiącym powieści obyczajowe z nutką romantyzmu. Powieść czyta się łatwo, lektura jest dość przyjemna, nie obraża inteligencji czytelnika, raczej wzbudza ciekawość. Nie jest to oczywiście arcydzieło, ale można spędzić z tą książką miłe popołudnie. 
Ahern mówi wprost, że najciekawsze jest to, co prawdziwe. Poza tym przemyca między wersami całkiem ważne rzeczy. Nie są to może intelektualne wywody o tym, jak bardzo zgłupiało społeczeństwo, ale uważny czytelnik wywnioskuje, co pisarka miała na myśli. 

Mam nadzieję, że chociaż jedna osoba czytając tę książkę uświadomi sobie, że kreowane na potrzeby mediów wizerunki celebrytów, nierealne i pozbawione jakiejkolwiek prawdy, ślepo kopiowane przez masy, naśladowane i wychwalone pod niebiosa, zacierają obraz tego, co najważniejsze. Zwykłego człowieka, który stoi obok nas. 

K.K. 


*s. 438
**s. 215

wtorek, 6 maja 2014

"SZEPTUCHA" IWONA MENZEL

"Na Podlasiu co krok napotyka się jakiś fascynujący temat. Najciekawszy region w Polsce, wielokulturowy, wieloreligijny. Żyją tu Białorusini, Litwini, Ukraińcy, Romowie i Tatarzy, katolicy, prawosławni, muzułmanie, unici. [...] Tutaj przeszłość miesza się z teraźniejszością, a magia z religią.*"
Podlasie ma w sobie to "coś". Coś dziwnego, czego nie można dokładnie opisać i ubrać w słowa. Jakąś tajemnicę. Coś nieodgadnionego, rzekłabym, że magicznego.  Nie jest to tylko dobra, czysta magia. To również czary, w których czai się zło. Duchy, gusła, uroki i klątwy.

Olesia od zawsze mieszka w Waniuszkach, "zagubionych wśród nadbiebrzańskich bagien**", gdzie "życie wciąż opiera się na niewzruszonym fundamencie zasad, tradycji i Słowa Bożego***". Nie ma rodziców, wychowuje ją babcia, która jest miejscową szeptuchą. Wymówicie sobie na głos to słowo. Czujecie? 
Cóż, wracam do sedna. Dziewczyna chce wyrwać się z zacofanej wsi, marzy o studiowaniu medycyny. Pewnie miałaby szansę zostać lekarką, gdyby nie śmierć babci, która zupełnie zmienia plany Oleny. Chce czy nie, dziewczyna musi zastąpić seniorkę i stać się szeptuchą. Jej dość spokojne życie w Waniuszkach zakłóca pewien słynny reżyser, Alek Litwin, który fascynuje się Podlasiem. Zamierza nakręcić dokument o tajemniczym pustelniku, który żył na uroczysku Łojmy. W okolicach jego chałupy do drzew poprzybijał setki lalek, które tworzą dość makabryczny widok. Sam Alek zaś staje się przyjacielem Oleny, powiernikiem jej smutków i towarzyszem rozmów ( i nie tylko!). 

Od razu podkreślę, że "Szeptucha" zawiedzie wszystkich, którzy spodziewają się książki o miłości nad rozlewiskiem, porywach serca i sielsko - anielskich losach bohaterów, którzy w Waniuszkach odnajdują swoje miejsce na ziemi. Nic z tych rzeczy! Owszem, wątek miłosny jest - ale nie są to patetyczne, wyniosłe sceny, raczej tęsknota za bliskością, rozmową, przyjaźnią.
Iwona Menzel napisała książkę dla czytelników, którzy są nieco bardziej wymagający. Przedstawia Waniuszki jako wieś "gdzie wszystko ma swój ład, ludzie czynią, co do nich należy, każdy wie, gdzie jest jego miejsce****". Nie omieszka jednak dodać, że Waniuszki nie są osadą odciętą od świata wysokim murem i nowoczesność - w postaci anten satelitarnych, mleka w kartonie prosto z marketu i laptopa w chacie szeptuchy - zaczyna wkradać się do wsi coraz brutalniej. 

Autorka zgrabnie nakreśliła kontrast między prawdziwą wsią, gdzie pot, gnój i znój są na porządku dziennym, a jej sielankowym wyobrażeniem, malującym się w głowach turystów odwiedzających lokalne gospodarstwa agroturystyczne. Te z kolei prowadzone są - o zgrozo!- nie przez rodowitych mieszkańców Podlasia, lecz przez mieszczuchów, którzy wiedzą, jaka wieś się sprzeda. Oczywiście Iwona Menzel nie popada w skrajności.  Wieś w jej powieści ma różne oblicza.

Pisarka stworzyła wielowątkową i bardzo ciekawą powieść. Miałam wrażenie, że historia Olesi jest nijako pretekstem do przedstawienia wielu opowieści i sięganiu wgłąb historii. Iwona Menzel cofa się w czasie, przytacza historię domu który straszy oraz rodziny rządzącej przed wojną ziemią na której leżą Waniuszki. Język, którym posługuje się autorka jest niezwykle bogaty, w dialogi wplatana jest zręcznie podlaska gwara. Czyni to książkę jeszcze bardziej prawdziwą i ujmującą. 

Muszę przyznać, że "Szeptucha" zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie. Nie będę jej polecała osobom, które czytają książki jedynie dla rozrywki. To dojrzała, dość trudna powieść. Nie brakuje tu okropieństw, śmierci i strachu. Tych natomiast, których fascynuje niezwykłe Podlasie, tak różnorodne, że  aż  magiczne - bardzo serdecznie zachęcam do przeczytania.  

K.K.

*151
** okładka
*** okładka
****okładka

            Za możliwość przeczytania tej wspaniałej książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu MG                            Recenzja bierze udział w wyzwaniu :"Polacy nie gęsi"
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...